Tommy Lee Tommy Lee
3029
BLOG

Jak uziemić samolot - najlepsze sposoby

Tommy Lee Tommy Lee Polityka Obserwuj notkę 133

niiskuneiti1pod moją poprzednią notką umieściła szereg obszernych komentarzy, to i moja odpowiedź powinna mieć odpowiednią objętość, wobec czego postanowiłem napisać nowy tekst.

Jeśli w sprawie katastrofy smoleńskiej zakładamy zamach, to możemy określić, że operacja składała się z trzech faz:

(1) sprowadzenie samolotu na ziemię,

(2) destrukcja kadłuba, by uwiarygodnić tezę, że nikt nie mógł przeżyć,

(3) inscenizacja akcji ratowniczej.

Jest to podstawowy scenariusz wydarzeń, dla którego przyjmuję, że Tu-154 rozbił się tam, gdzie pokazuje to znane zdjęcie satelitarne. Zostawiam na razie na boku inne możliwe wersje, mówiące o tym, że mamy do czynienia z mistyfikacją a samolot został uprowadzony bądź przyziemił zupełnie gdzie indziej. Są one ciekawe, warte badania, ale przecież muszę na czymś skupić uwagę, inaczej notka rozrośnie się do nieznośnych rozmiarów.

Przyjrzyjmy się fazie (1). Z punktu widzenia potencjalnego zamachowca, metoda na rozbicie samolotu przed lotniskiem, czy awaryjne lądowanie, musi mieć stuprocentową skuteczność. Z tego względu wydaje mi się, że wszystkie pomysły na uziemienie samolotu zakładające niestandardowe działanie załogi, czy jej błąd należy odrzucić. Błędem pilotów byłoby niewątpliwie świadome zejście na wysokość 50 metrów bez widoczności ziemi i lotniska, dodatkowo patrząc na prędkości opadania jakie musiałby wystąpić na odcinku 100-50 metrów, musiałaby to być, delikatnie mówiąc, nieodpowiedzialność załogi. Nawet gdyby kontroler ich do tego zachęcał, podawał fałszywe odległości od pasa, zmyślał odnośnie widoczności i w dowolny sposób próbował wywierać nacisk, zamachowiec nie może przyjąć za pewnik, że piloci się ugną i będą się zniżać bez opamiętania, aż w końcu się rozbiją. Jeżeli w stenogramach są rzeczy wskazujące na złą pracę wieży, czy informuje o nich załoga Jaka-40, w koncepcji zamachowej trzeba to uznać za zasłonę dymną, w ostateczności pozwalającą znaleźć "kozła ofiarnego" i zrzucenie na niego winy. Oczywiście, dokąd to będzie możliwe, będą utrzymywane wersje głoszone od początku czyli: błąd pilotów lub naciski pasażerów, ale gdyby sprawa się rypła to zostaje wyjście awaryjne: ot, kontroler zapił, wczorajszy był, to i obraz na radarze mu przed oczami się dwoił i troił. Zaznaczam przy tym, że nie odrzucam takiej hipotezy, że do katastrofy przyczyniła się zła praca wieży kontroli lotów, wynikająca z niechlujstwa bądź intencjonalna, aby zniechęcić załogę do lądowania. Wtedy jednak, choć wina będzie leżeć głównie po stronie rosyjskiej, nie będziemy mówić o zamachu mającym na celu pozbawienie życia pasażerów a o splocie nieszczęśliwych przypadków i nie tym zajmuję się w tej notce.

Wyobraźmy sobie więc, że planujemy zamach na prezydenta sąsiedniego państwa. Sprawa poważna, więc nic nie może być pozostawione przypadkowi. Angażujemy grupę analityków i fachowców by siedzieli dzień i noc aż wymyślą nam dobry sposób. Musi być on skuteczny, zostawiający jak najmniej śladów, przewidujący różne warianty rozwoju wypadków a jednocześnie nie nazbyt skomplikowany - siła jest w prostocie. Sytuacja nam sprzyja. Konkurencyjny, w stosunku do prezydenta sąsiedniego państwa, ośrodek władzy, w imię doraźnych korzyści, daje się wciągnąć w intrygę, czym zabezpieczamy sobie tyły. Znamy ich profile psychologiczne, a może i w archiwach coś się znajdzie. Samolot jest naszej produkcji a dodatkowo jest remontowany w naszych zakładach - aż się prosi by to wykorzystać. Lot jest planowany na nasze lotnisko, doskonale, wszystko będzie pod kontrolą. Jest więc decyzja: organizujemy katastrofę samolotową. Najtrudniejszy krok za nami, teraz już pójdzie łatwo, pozostały sprawy techniczne i logistyczne. Przede wszystkim trzeba uziemić samolot, tak by wyglądało to, z grubsza - pal licho szczegóły!, na wypadek, resztę załatwi się na ziemi.

Jak wobec tego spowodować by samolot spadł? Można by go zestrzelić! Diablo skuteczne, niestety zbyt ostentacyjne. Na pomoc załogi też nie można liczyć, trudno jednak znaleźć kilku samobójców lub furiatów chcących lądować za wszelką cenę i posadzić w kokpicie. Jak napisałem wyżej, odpadają więc wszystkie pomysły, które nie byłyby możliwe do przeprowadzenia bez udziału nierozważnych pilotów, na przykład: lądowanie bez widoczności lotniska, tylko na podstawie radiolatarni, zmylenie przez "jar", podanie złego ciśnienia atmosferycznego, podawanie złych odległości od lotniska, zachęcanie do zejścia na 50 metrów itd.

Jest za to krytyczna faza lotu, którą stosunkowo łatwo zakłócić - podejście do lądowania. Ma to i tą zaletę, że można określić gdzie samolot spadnie i przygotować odpowiednie siły do dalszych etapów akcji. Najprostsza metoda to przygotowanie niespodzianek w kluczowych podzespołach maszyny, tym bardziej, że był do niej nieograniczony dostęp w czasie remontu. Naturalnie nasuwają się tutaj silniki, układy sterowania, elektronika. Cała sztuka w tym, by te niespodzianki zaktywizowały się w odpowiednim momencie, tak by piloci nie mieli już czasu na reakcję. Kolejna sprawdzona metoda to "na Gagarina", czyli spowodowanie turbulencji poprzez przelot innego samolotu w pobliżu. Są i inne możliwości, o których możemy jeszcze nie wiedzieć, inwencja ludzka wszak nie ma granic, również prowadząca ku złu. Miejmy jednak nadzieję, że kiedyś dojdziemy do prawdy.

Tommy Lee
O mnie Tommy Lee

Jestem Polakiem

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka